wtorek, 7 kwietnia 2015

Święconka :)

Przerwa w "postowaniu" podyktowana była nawałem pracy, ale teraz mam możliwość i temat do wpisu, więc zabieram się za pisanie :)
Święta minęły spokojnie, choć połowicznie w pracy. Ale za to wieczór dnia pierwszego minął pod znakiem "szkrabli" w doborowym towarzystwie :)
W sobotę zaś, jak nakazuje tradycja święciliśmy koszyczki (a w zasadzie ich zawartość).
Ponieważ tego dnia "zeszłam z nocki", byłam lekko niedysponowana umysłowo. Kto miał na mnie wgląd ten to zauważył bez zbędnego dociekania ;) 
Najpierw zapomniałam w jakich godzinach odbywają się święcenia(na usprawiedliwienie dodam, że rankiem dyskutowałam z koleżankami, w jakich godzinach powyższe odbywa się u nich i każda odpowiedź miała inną, co sprawiło, że zgłupiałam do reszty).
Później zaangażowana w ogarnianie kuchni... i małą drzemkę ;) przeoczyłam dogodny moment na ugotowanie jajek, więc w desperacji zadzwoniłam do Rodziców z zapytaniem, czy nie mają jednego na zbyciu. Traf chciał, że właśnie byli w drodze do Kościoła i akurat mieli w koszyczku o jedno jajko więcej. Postanowiłam więc szybko wsiąść w autko i pojechać do ich Kościoła. Wyskoczywszy na parking wpadłam na sąsiedzką rodzinkę udającą się do naszego Kościoła z koszyczkami! Niewiele myśląc skleciłam sms do Tusia z przeprosinami, że jednak nie przyjadę, bo już wiem, że u nas też jeszcze święcą i że dam sobie jakoś radę... Wróciłam w te pędy do domu po jajo... surowe! Czy ktoś gdzieś napisał, że MUSI BYĆ UGOTOWANE?! Fakt, że jedyną nań ozdobą była pieczątka fermy, ale cóż, jajo to jajo :)
Aby tradycję uhonorować, trzeba mi było ugotować poświęcone jajeczko, ale w taki sposób, by można je było odróżnić od pozostałych. Wpadłam na szybki pomysł widoczny poniżej ;)

Poświęcone jajeczko
Do tego nigdzie wcześniej nie mogliśmy znaleźć cukrowego baranka z czerwoną chorągiewką, więc wzięliśmy baranka z białej czekolady, a chorągiewkę dorobiłam z patyczka i czerwonej kokardki :)
I takim sposobem tradycja (z lekką nutką wykoślawienia) została podtrzymana :D
Pozostało mi już zabrać się na spokojnie za kulinarne plany. Postanowiłam stworzyć galaretkę z nóżek, oczywiście kurzych :P oraz szczebrzeskie placki cebulowe, które zostały lekko zmodyfikowane (kwestia dodania przeze mnie mleka do ciasta i czerwonej cebuli do farszu - ale za to z własnej/Rodziców działki!).
To co wyszło jest pokazane poniżej :)

7 galaretek, 4 placki cebulowe i 3 z suszonymi pomidorkami+kapary i mozarellą
Galaretki są z ćwiartkami kurczaka i warzywami (marchewka żółta i marchewkowa, brokuł i coś jakby groszek). Przyznam bez bicia, że używam kostek rosołowych, żelatyny i warzyw mrożonych...
Kucharka ze mnie raczej niedzielna...
Placki cebulowe są jedynie 4 ponieważ zabrakło cebuli. W woreczku i w całości wyglądało, że mamy jej dużo lecz po posiekaniu i podsmażeniu jakby się ulotniła wraz z parą ponad patelnią...
Ciasto zaś... cóż, dodanie proporcji: 1 litr mleka na 1 kg mąki, sprawił, że całość była dość rzadka, więc dla zagęszczenia dodaliśmy jedyne co mieliśmy, czyli skrobię ziemniaczaną... Ciutkę podziałało, ale ciepełko w domciu (słoneczko+południowe okna) dało efekt zgoła makabryczny! Ciasto przerosło miskę, a że miało konsystencję gluta, zaczęło bulgotać i "puffać" sprawiając wrażenie żywego aliena :D 
Po upieczeniu już się nie ruszał :P
Rzecz jasna Święta to czas, w którym dietę szlag trafia, ale jedynie w moim przypadku! 
Jestem dumna z mojego własnego osobistego Małżonka, który mimo pokus wszelakich utrzymał się w dietetycznym postanowieniu!!! CHAPEAU BAS Skarbie!

http://nicky08.n.i.pic.centerblog.net/lsymya3q.gif

Poświątecznie serdecznie pozdrawiam!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki :)