niedziela, 9 listopada 2014

Powrót blogerki marnotrawnej... / TYGRYSEK

Miesiąc minął jak biczem trzasnął...
Półtora tygodnia temu wróciłam do pracy po ponad dwumiesięcznej kuracji kręgosłupa. Ach, nie ma to jak czuć, że się żyje ;)
Obiecałam napisać o Tygrysku, naszym pierwszym piesku i tak dziś uczynię.
Tygrysek był najwspanialszym kundelkiem na świecie. Potrafił zarówno pocieszyć, postraszyć nieproszonych gości, jak i zarzucić focha, jak na prawdziwego mężczyznę przystało :)
Pamiętam niestety tylko kilka wydarzeń z jego życia i zacznę od tego, jak bardzo rozkochał w sobie moją Babcię :)
Babcia była osobą pewną siebie, szybką i dokładną we wszystkim co robiła oraz bez wątpienia mówiącą co myśli! I tak na widok psiaka stwierdziła "i po co wam to, to tylko pies". Na początku odganiała go jak mogła: "a idź mi stąd, jestem zajęta", "zabierzcie go ode mnie", "nie lubię psów"... 
Aż przyszedł dzień, gdy Babcia się przeziębiła i musiała spędzić calutki dzień w łóżku, co było dla niej największą katorgą. Babcia zwyczajnie nie potrafiła siedzieć (a już z pewnością leżeć w ciągu dnia) bez znalezienia sobie zajęcia. Tygrysek wyczuł jej dołujący smutek i niewiele myśląc wskoczył na łóżko, przygniótł ją do niego i z zaangażowaniem myjki samochodowej zaczął Babcię oblizywać po twarzy! Znając babciny charakter można by było się spodziewać krzyku zgorszenia, ale nie... Ten "gest" psiaczyny tak ją rozczulił, że ze śmiechem radosnego dziecka go uściskała i od tej chwili zostali nierozłączni! Tygrysek stał się jej "syneczkiem", z którym chodziła na lody (jedna gałka dla Babci, jedna dla Tygryska)! Miłość od pierwszego liźnięcia :D
Gdy Tygrysek był jeszcze młody i jurny (!) potrafił dyskretnie nawiać z domu. Zawsze po jakimś czasie wracał i skomlał pod drzwiami, by go wpuścić. Niestety po kilku dniach podczas wyprowadzania Tygryska dopadały mnie nieznane panie i krzyczały, że "ten kundel ...(pip)... wykorzystał moją biedną sunię! Jak się oszczeni to będzie ...(pip)... wasza wina!" No cóż, o większości tych "zajść" Rodzice nie wiedzieli (pilnowanie go było moim i Brata obowiązkiem), bo czmychając przed wkurzoną panią wpadałam do innego bloku, przechodziłam przejściówką i uciekałam drugą klatką, tak by nie zauważyła, gdzie naprawdę mieszkamy i nie naskarżyła Rodzicom :D Przyznam się bez bicia, że raz odkrzyknęłam do jednej z pań (serio, nie miałam pojęcia co to znaczy!!!!!!!!!) "jakby nie chciała, to by nie dała" :/ Ot dzieciak, głupi... Ale dało mi to trochę czasu, bo aż pani stanęła... :D
Tygrysek był zawsze przy mnie, gdy zdarzało mi się popłakać. Raz nawet przyniósł mi w pyszczku skarpetkę na pociechę, cóż widać chciał smutek zagłuszyć smrodkiem (z pozytywnym skutkiem) :D
A co jadł? No wówczas "pedigripale" i inne tego typu karmy nie były zbyt znane. Tygrysek od początku wychował się na kromce chleba z masełkiem i domowym drzemkiem* truskawkowym! Jakiegoż focha strzelił, jak dostał w pośpiechu chlebek z drzemkiem BEZ MASEŁKA!!! Obraza majestatu na trzy dni!!! :D
Czasem oprócz drzemku dostawał pasztecik... Cóż, raz dostał taki francuski... niby dobry... i jeszcze w terminie! Po wieczornym spacerze układaliśmy się do snu. Wszystko cacy, jednak Tygrysek miał jakąś niewyraźną minę... Zmartwiłam się. Sprawdziłam czółko (jeszcze nie wiedziałam, że u psa w celu "zmierzenia" temperatury sprawdza się nosek) i wszystko było ok. Ale jego oczka się szkliły a pyszczek zdawał się smutnym banankiem. Nie chciał dać się przytulić i postękiwał co raz bardziej i bardziej. Stał przy drzwiach i pokazał, że chce wyjść. Zaczęłam się więc przebierać, jednak on ostatni raz odwrócił się do mnie, spojrzał swymi niezwykle smutnymi oczętami i głośno stęknął... Wraz ze stęknięciem rozległ się wielki bąk i chlust biegunkowej mozaiki na ścianie! Smród przetrawionego francuskiego pasztecika rozwiał się po pokoju, a Tygryskowi banan się odwrócił w uśmiech z lekką nutką zażenowania :D Nie muszę chyba dodawać, że po dziś dzień nie tykam francuskich pasztecików a jedynie patrzę na nie z uśmiechem z lekką nutką niesmaku, ale i niezwykłym wspomnieniem o ukochanym Tygrysku!
Poza tym Tygrysek musiał znosić wiele moich głupich pomysłów... jako bardzo kreatywna inaczej nastolatka potrafiłam go ubierać w lalczyne sukienki :( Wstrętna mała małpa... A on to dzielnie znosił! Zuch chłopak!

Tygrysek nie miął ogonka od urodzenia, ale za to piękną kitkę  :)
Na razie to wszystko!
Pozdrawiam :)


* dla mnie od zawsze mówi się "drzem" a nie "dżem" :D

2 komentarze:

  1. Wróciłaś :))) i dobrze.
    Tygryskowa historia niezwykle pasjonująca. Taki malutki piesek, a jakże barwne życie. Czytając opowieść, chwilami łza się zakręciła w oku, a już za moment, to u mnie pojawiał się banan na twarzy ;) Cudnie się to czytało - dziękuję.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja Ci dziękuję za te słowa!
      Warto było wrócić :)
      Pozdrawiam!!!

      Usuń

Dzięki :)